Dobry wieczór!
U mnie dzisiaj
kolacja wyjątkowo była na słodko (z naprawdę dużą ilością cukru, wanilii i
cynamonu), więc do picia wybrałam z pudełka jedną ze zwykłych, czarnych herbat.
Mam kilka różnych firm (niektóre smaki się powtarzają, więc będę mogła zrobić
porównanie), ale kompletnie nie widzę różnicy między opisami z opakowań, więc
wybrałam po prostu tę saszetkę, która podobała mi się najbardziej. :D
Nawet nie chcę
myśleć o tym co pomyślałby o mnie ktoś, kto się zna na herbacie, ale ja – jak
wspominałam przed pierwszą recenzją – nie znam się na tym wcale. Nie mam
pojęcia czym się różni herbata czarna od herbaty czarnej Earl Grey (mam dwie
tak opisane z tej samej firmy), albo czarna Ceylon od czarnej Assam (w tym
przypadku podejrzewam, że nazwy pochodzą od miejsc występowania, ale i tak nie
pomaga mi to w zgadnięciu czym się różnią w smaku albo w składzie), ale mam
nadzieję, że gdy spróbuję, to poczuję różnicę. Jeśli nie, to poszukam
informacji w Internecie. Chyba że ktoś tu jest, czyta, wie i zechce mi
wyjaśnić?
Okej,
przechodząc do rzeczy – herbata po wyjęciu z saszetki pachnie mocno, ale ma ten
specyficzny, gorzki zapach, za którym nie przepadam. Po zalaniu wodą zapach
znacznie słabnie, więc nie jest tak źle. Na opakowaniu jest napisane, że
herbatę trzeba parzyć od trzech do pięciu minut, zalewając wcześniej wrzątkiem.
Pierwsza
rzecz, którą zauważyłam po wyjęciu torebki z kubka to to, że liście pochłonęły
bardzo dużo wody – poziom herbaty w kubku znacznie się obniżył (o wiele
bardziej, niż w przypadku poprzednich dwóch). Kolejna rzecz jest taka, że ta
herbata (znowu w przeciwieństwie do dwóch poprzednich) natychmiast zabrudziła
mi kubek osadem. To jest ten osad, który trzeba szorować gąbką, bo zmywarka nie
daje sobie z nim rady, więc to na minus. No ale co z najważniejszym, czyli ze
smakiem?
Jestem
mimo wszystko pozytywnie zaskoczona, bo nie czuć goryczy, która aż doprowadza
do skurczów w ustach. Herbata jest gorzkawa, ale o wiele delikatniejsza niż
zapamiętałam z poprzedniego zetknięcia z herbatą bez owocowych dodatków. To
było co prawda parę lat temu (ten zapach witał mnie w radiu na samotnych
zmianach, bo w przypadku nieobecności innych ludzi – to zapach herbaty był
najbardziej intensywny), ale wciąż pamiętam jak mocny i jak bardzo gorzki był
tamten napój. Czułam wtedy, że jama ustna mi wręcz wysycha tuż po przełknięciu.
Teraz jest zdecydowanie delikatniej.
Podsumowując:
nie kupię ponownie.
Opakowanie:
5/10
– papierowe, niezbyt trwałe, niezbyt szczelne, ale ładne
Cena: 7/10 – 8.99 za 30 sztuk,
czyli 30 gr za sztukę, ale mniejszego opakowania nie znalazłam
Zapach:
5/10 –
pachnie mocno, ale niezbyt ładnie
Smak
na ciepło: 4/10
– intensywny ale nieprzesadzony, dobrze wyważony
Smak
na zimno: 4/10 –
trochę mniej intensywny, ale nadal bardzo dobry
Ocena
ogólna: 4/10
Pozdrawiam!
Z czarnych herbat to chyba tylko Lipton i Twinnings (najbardziej lubię Lady Grey), innych nie trawię, a poza tym nie znoszę, gdy zostawiają osad. Może w tej kwestii się ograniczam, ale wolę nie ryzykować. :D
OdpowiedzUsuńOsad mnie też denerwuje, bo nie schodzi w zmywarce, a nie po to mam zmywarkę, żeby kubki po herbacie musieć szorować ręcznie... Twinnings kojarzę tylko z filmów o Greyu, ale nie mam tamtej, która była wspomniana, mam za to inną, co do której mam mieszane uczucia, bo jest po prostu "czarna", bez dodatków, a takie chyba lubię najmniej, no ale zobaczymy :)
UsuńTeż mam zwykłą czarną tej firmy, taka w żółtym opakowaniu, co ma w składzie tylko "czarna herbata, aromat bergamotki"? :D Też dobra!
UsuńNie wiem, bo mam tylko jedną saszetkę, a na niej chyba nie jest napisane nic o składzie. Z tego co pamiętam, to jest tam tylko długość parzenia :D
Usuń