piątek, 28 lipca 2017

[003] Malwa: Ceylon


(kliknij żeby powiększyć)


Dobry wieczór!

U mnie dzisiaj kolacja wyjątkowo była na słodko (z naprawdę dużą ilością cukru, wanilii i cynamonu), więc do picia wybrałam z pudełka jedną ze zwykłych, czarnych herbat. Mam kilka różnych firm (niektóre smaki się powtarzają, więc będę mogła zrobić porównanie), ale kompletnie nie widzę różnicy między opisami z opakowań, więc wybrałam po prostu tę saszetkę, która podobała mi się najbardziej. :D

Nawet nie chcę myśleć o tym co pomyślałby o mnie ktoś, kto się zna na herbacie, ale ja – jak wspominałam przed pierwszą recenzją – nie znam się na tym wcale. Nie mam pojęcia czym się różni herbata czarna od herbaty czarnej Earl Grey (mam dwie tak opisane z tej samej firmy), albo czarna Ceylon od czarnej Assam (w tym przypadku podejrzewam, że nazwy pochodzą od miejsc występowania, ale i tak nie pomaga mi to w zgadnięciu czym się różnią w smaku albo w składzie), ale mam nadzieję, że gdy spróbuję, to poczuję różnicę. Jeśli nie, to poszukam informacji w Internecie. Chyba że ktoś tu jest, czyta, wie i zechce mi wyjaśnić?

            Okej, przechodząc do rzeczy – herbata po wyjęciu z saszetki pachnie mocno, ale ma ten specyficzny, gorzki zapach, za którym nie przepadam. Po zalaniu wodą zapach znacznie słabnie, więc nie jest tak źle. Na opakowaniu jest napisane, że herbatę trzeba parzyć od trzech do pięciu minut, zalewając wcześniej wrzątkiem.

            Pierwsza rzecz, którą zauważyłam po wyjęciu torebki z kubka to to, że liście pochłonęły bardzo dużo wody – poziom herbaty w kubku znacznie się obniżył (o wiele bardziej, niż w przypadku poprzednich dwóch). Kolejna rzecz jest taka, że ta herbata (znowu w przeciwieństwie do dwóch poprzednich) natychmiast zabrudziła mi kubek osadem. To jest ten osad, który trzeba szorować gąbką, bo zmywarka nie daje sobie z nim rady, więc to na minus. No ale co z najważniejszym, czyli ze smakiem?

            Jestem mimo wszystko pozytywnie zaskoczona, bo nie czuć goryczy, która aż doprowadza do skurczów w ustach. Herbata jest gorzkawa, ale o wiele delikatniejsza niż zapamiętałam z poprzedniego zetknięcia z herbatą bez owocowych dodatków. To było co prawda parę lat temu (ten zapach witał mnie w radiu na samotnych zmianach, bo w przypadku nieobecności innych ludzi – to zapach herbaty był najbardziej intensywny), ale wciąż pamiętam jak mocny i jak bardzo gorzki był tamten napój. Czułam wtedy, że jama ustna mi wręcz wysycha tuż po przełknięciu. Teraz jest zdecydowanie delikatniej.

            Podsumowując: nie kupię ponownie.
Opakowanie: 5/10 – papierowe, niezbyt trwałe, niezbyt szczelne, ale ładne
Cena: 7/10 – 8.99 za 30 sztuk, czyli 30 gr za sztukę, ale mniejszego opakowania nie znalazłam
Zapach: 5/10 – pachnie mocno, ale niezbyt ładnie
Smak na ciepło: 4/10 – intensywny ale nieprzesadzony, dobrze wyważony
Smak na zimno: 4/10 – trochę mniej intensywny, ale nadal bardzo dobry

Ocena ogólna: 4/10


Pozdrawiam!

4 komentarze:

  1. Z czarnych herbat to chyba tylko Lipton i Twinnings (najbardziej lubię Lady Grey), innych nie trawię, a poza tym nie znoszę, gdy zostawiają osad. Może w tej kwestii się ograniczam, ale wolę nie ryzykować. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Osad mnie też denerwuje, bo nie schodzi w zmywarce, a nie po to mam zmywarkę, żeby kubki po herbacie musieć szorować ręcznie... Twinnings kojarzę tylko z filmów o Greyu, ale nie mam tamtej, która była wspomniana, mam za to inną, co do której mam mieszane uczucia, bo jest po prostu "czarna", bez dodatków, a takie chyba lubię najmniej, no ale zobaczymy :)

      Usuń
    2. Też mam zwykłą czarną tej firmy, taka w żółtym opakowaniu, co ma w składzie tylko "czarna herbata, aromat bergamotki"? :D Też dobra!

      Usuń
    3. Nie wiem, bo mam tylko jedną saszetkę, a na niej chyba nie jest napisane nic o składzie. Z tego co pamiętam, to jest tam tylko długość parzenia :D

      Usuń