(kliknij żeby powiększyć)
Dobry wieczór!
Chyba
powoli zaczynają się długie, jesienne, chłodne i herbaciano-kakaowo-filmowe
wieczory. Na dworze osiemnaście stopni, a mnie trochę boli żołądek, więc
dzisiaj sięgnęłam po zieloną herbatę z dodatkiem imbiru. Nie przepadam za
imbirem – korzenia nie dodaję ani do herbaty, ani do wody, nie używam też
syropu z imbiru. Niewielkie ilości korzenia toleruję tylko w jednej azjatyckiej
potrawie i to pewnie dlatego, że poza nim jest mnóstwo składników, które
sprawiają, że prawie go nie czuć.
To się nie zapowiada
zbyt dobrze, ale dzisiaj chciałam, żeby to była zielona herbata. Wybór padł na
Malwę, bo mają prawie najgorsze opakowania ze wszystkich herbat, które
posiadam. Gorsze od nieszczelnego papieru są tylko torebki, które w ogóle nie
mają swoich saszetek. Postaram się więc najpierw przetestować to, co ma
największe szanse na wywietrzenie, żeby do tego nie dopuścić.
Ta
zielona herbata to pierwsza, której nie parzy się w stu stopniach. Tę torebkę
trzeba zalać wodą o temperaturze dziewięćdziesięciu stopni i trzymać w niej od
dwóch do trzech minut. Czyli ta jak na razie wymaga najmniejszej obróbki
termicznej. Duży plus za to, że na opakowaniu jest wypisany skład (i to całkiem
niezły skład, z tego co widzę).
W
smaku herbata niestety nie jest dobra. W składzie są wypisane aromaty (nie jest
sprecyzowane czy są sztuczne, czy naturalne, ale myślę, że gdyby były
naturalne, to by to pewnie odnotowano). Gdy piłam tę herbatę to czułam się tak,
jakbym piła wodę z perfumami. Na szczęście imbir (czy też perfumy) nie piecze w
język tak jak korzeń, albo jak sok, ale to tylko sprawia, że herbaty nie
określam jako okropnej, tylko po prostu jako niesmaczną.
Dla
mnie zaletą jest, że nie czuć imbiru, bo go nie lubię, no ale jednak w ocenie
trzeba to uwzględnić, bo herbata imbirowa powinna smakować imbirem. Ta w
zasadzie nie smakuje niczym oprócz sztucznych perfum. Smak się odrobinę
poprawia, gdy herbata wystygnie – im chłodniejsza jest, tym mniej czuć w smaku
perfumy. Imbiru nie czuć ani na ciepło ani na zimno. Ogólnie raczej nie
polecam.
Podsumowując: raczej
nie kupię ponownie.
Opakowanie:
5/10
– saszetka papierowa, ale z instrukcją i składem po polsku
Cena: 8/10 – 5.95, w pudełku
jest 20 saszetek, czyli 30 gr za sztukę
Zapach:
7/10 –
delikatny, ale świeży i lekko kwaśny
Smak
na ciepło: 4/10
– czuć perfumy
Smak
na zimno: 5/10 –
prawie nie czuć perfum, ale imbiru też nie
Ocena
ogólna: 5/10
Każdą zieloną herbatę powinno się parzyć w niższych temperaturach, jak na jakiejś jest napisane inaczej, to nie jest to prawdziwa zielona. Podobnie z białą.
OdpowiedzUsuńImbiru nie lubię, chyba że to jeden z kilku składników i nie wybija się za bardzo (czyli, gdy w ogóle go nie czuć, więc wychodzi na to samo). Fuj, fuj, nie.
O, mówiłam, że w końcu i do Ciebie dojdą chłody! A może też w końcu przesyłka doszła? :D
Ja się stosuję do zaleceń, które widzę na opakowaniu - jeśli jest napisane wyraźnie, że w należy parzyć w stu stopniach, to zalewam wrzątkiem. Poza tym skoro napisali, że to zielona to też wierzę, bo nawet gdybym nie wierzyła, to nie mam jak sprawdzić zawartości bibułki... :)
UsuńChłody dotarły ale tylko wieczorno-nocne. W dzień nadal pali słońce, ale już nie tak bardzo. Dzisiaj o siódmej było 7 stopni, w południe były 33 stopnie a o 14 już 23. Teraz jest znowu około siedmiu - fala upałów chyba przeminęła... :)
Wypadło mi dzisiaj coś do załatwienia, więc nie pojechałam na pocztę, ale w środę zajrzę, gdy będę wracać z rozmowy o pracę, bo po niej nie mam żadnych planów :)